Archive for marca 2013

#114 Polski Comic-Con (?) cz.2. Fotorelacja z konwentu Pyrkon 2013.

Od kilku dni na tym blogu możecie przeczytać obszerną relację z niedawno zakończonego konwentu Pyrkon 2013. Zdaję sobie jednak sprawę, że internet nie koniecznie jest dobrym miejscem do publikowania tak długich artykułów i wielu z was, jeżeli w ogóle zdecydowało się na jego przeczytanie zrobiło to pobieżnie lub zapoznało się jedynie z częścią tekstu. Stąd nowy pomysł, który narodził się w mojej głowie, czyli fotorelacja z konwentu. 

Zanim przejdziemy do samych zdjęć parę słów wyjaśnienia. Z racji, że jest to pierwsze tego typu przedsięwzięcie na tym blogu dlatego też jest to pewien kompromis pomiędzy tym jak miało być, a jak jest. Tak naprawdę, sam do końca nie wiedziałem, czy będąc kompletnym fotograficznym laikiem, dam radę podołać postawionemu przed sobą wyzwaniu. Na całe szczęści na konwent wybrał się ze mną mój kolega Radek Włoczewski, który wspomógł mnie i dzięki niemu ma to wszystko ręce i nogi. Radku, wielkie dzięki! Postanowiłem, również wesprzeć się nieco materiałami od organizatorów imprezy, które otrzymałem z racji tego, że wybrałem się na imprezę jako dziennikarz Anime Games World. Wszystkie zdjęcia zrobione przez kogoś innego niż ja będą podpisane. Miłego oglądania.

Miejsce imprezy:

Pyrkon, podobnie jak w zeszłych latach, odbył się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. W zeszłym roku grupa fantastów na trzy dni zajęła hale o numerach  7, 8a, 14 i 1. W tym roku zrezygnowano z jedynki i ósemki, a zamiast tego ulokowano nas dodatkowo w halach 7a, 6a i 5a. Ta ostatnia, wraz z II LO pełniła rolę sleep room'u.

Plan Targów z zaznaczonymi na nim halami przeznaczonymi pod konwent. Jak widać na grafice jest jeden błąd, a mianowicie usytuowanie noclegów, które ulokowano w hali 5a.
[Pyrkon]

#113 Polski Comic-Con (?). Relacja z konwentu Pyrkon 2013.

Pamiętam, że dawno temu, gdy w polskim fandomie zaczęła ugruntowywać się pozycja konwentu, jako świetnego sposobu na spędzenie wolnego czasu, pojawiła się też idea organizowania takiego zlotu w formie targów. Ostatecznie, mimo wielu prób, nigdy się to nie udało. Powodów takiego stanu rzeczy było wiele. Od zmian w prawie, które ukróciły handel nielegalnymi kopiami kaset z anime, aż do małej ilości firm zajmujących się sprzedażą gadżetów dla fanów, których wtedy, wcale nie było, aż tak wielu. Najlepiej, do tej pory, w tej sferze radziły sobie konwenty mangowe z całą masą stoisk, które niestety oferują głównie to samo, co inne. Czas jednak płynie i fani wychowani na imprezach z lat '90 dorośli i dziś zakładają profesjonalne firmy zajmujące się produkcją i/lub dystrybucją różnego rodzaju dóbr dla fanów. Ci ostatni też, są zamożniejsi, niż ich koledzy uczestniczący w pierwszych polskich konwentach i chętniej wydają krwawicę rodziców na różnego rodzaju gadżety. Czy to jednak wystarczy, aby powrócić do idei konwentu jako targów i co więcej, czy pomysł ten uda się wreszcie zrealizować? 

Do Poznania przybyliśmy w piątek (22 marca) około godziny 13.30 i od razu obraliśmy kurs na hale Międzynarodowych Targów, aby ustawić się w kolejce po akredytacje. Oczywiście już niemal tradycyjnie ominęliśmy, naprawdę długi ogonek do kas i skierowaliśmy się do tej przeznaczonej dla mediów. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że również i ta kolejka jest niewiarygodnie długa, nawet pomimo tego, że media były obsługiwane nie przez jedną, ale przez dwie kasy. Na domiar złego nie ominęła nas awaria serwera, który nie wytrzymał naporu konwentowiczów i konsekwentnie, po obsłużeniu około pięciu osób przy jednej kasie, czyli około czterdziestu potencjalnych uczestników, zawieszał się ponownie. W konsekwencji, będąc na siódmym miejscu w kolejce, na teren imprezy dostaliśmy się po godzinie czekania. Na całe szczęście, większości oczekujących nie opuszczał dobry humor. Przypominało to trochę wydarzenia z krajowych stadionów, gdyż oczekujący co i rusz robili meksykańskie fale i śpiewali przyśpiewki w stylu "jeszcze jeden" mając nadzieję, że zostaną obsłużeni przed kolejną awarią. Także panie z kas starały się urozmaicić czekającym wolny czas np.: grając z nimi w kółko i krzyżyk (osobiście byłem świadkiem takiego "procederu"). Oczywiście tak zabawnie nie było na zewnątrz, gdzie również sięgały kolejki, bo mróz tej wiosny jest naprawdę niesamowity (wg TVN 24, temperatura przy gruncie w Poznaniu w niedzielę wynosiła -23 stopnie). Nieco lepiej sytuacja wyglądał przy kasach od strony ulicy Roosvelta (myśmy weszli od strony ulicy Śniadeckich), gdzie kolejki miały możliwość tak się powykręcać, aby wszyscy chętni zmieścili się w hali, a nie koczowali na zewnątrz. 

#112 Krótka opowieść o mężczyźnie. Recenzja komiksu Wolverine.

(Recenzja obejmuje czwarty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Do tej pory w skład Wielkiej Kolekcji wchodziły komiksy stosunkowo nowe. Taka decyzja nie jest zaskakująca, gdyż większość dzisiejszych zjadaczy komiksów, zwłaszcza tych młodszych, kręci nosem, gdy widzi kreskę choć trochę odbiegającą od dzisiejszych standardów, w ogóle nie zawracając sobie głowy ich treścią. Wydawcy zaś zależało na pozyskaniu jak największego grona czytelników. Na skład kolekcji jednak, zgodnie z zapowiedziami Hachette, wchodzić miały, najlepsze historie wydane przez Marvela, na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Tak więc, czy się to komuś podoba, czy też nie, prędzej czy później, musieliśmy dostać coś utrzymanego w stylistyce z dawnych lat. Na pierwszy ogień trafił komiks z 1982, czyli Wolverine, Claremont'a i Miller'a.

W ostatnim czasie na polskim rynku dominują komiksy opowiadające o ostatnich dniach działalności  superbohaterów. Takie historie mogliśmy śledzić m.in. w All-star: Superman, Batman: Powrót mrocznego rycerza, czy Avengers: Upadek Avengers. Tendencja ta, na szczęście, powoli się zmienia, bo ile można oglądać zakończeń, zwłaszcza wtedy, gdy nie zna się początków tych karier. Na całe szczęście tym razem Hachette zaproponowało nam coś kompletnie odwrotnego, opowieść, która zdefiniowała bohatera. Historię, która sprawiła, że przestał on już być płaski i zyskał, tak lubiany ostatnio przez filmowców, trzeci wymiar. Wszytko zaczęło się od ilustracji narysowanej przez nieżyjącego już Dave'a Cockrum'a, która jako pierwsza przedstawiała, najbardziej chyba rozpoznawalnego dziś członka X-men, bez maski. Można było na niej zobaczyć dobrze dziś znaną wszystkim twarz z charakterystycznymi bokobrodami oraz grymasem niezadowolenia na twarzy. Gdy po raz pierwszy został on pokazany włodarzom Marvela, ci nie mogli pozbyć się uczucia szoku. Spowodowane to było tym, że do tej pory większość z nich wyobrażała sobie Rosomaka jako dwudziestokilkulatka. Na całe szczęście pomysł zaskoczył i naczelni zaaprobowali ten pomysł. Jednak jedna ilustracja to za mało. Potrzeba było czegoś więcej. Historii, która pomogłaby ugruntować pozycję bohatera w uniwersum i uzyskać ostateczną odpowiedź na pytanie "czy ta postać spodoba się czytelnikom". Dziś nie wyobrażamy sobie uniwersum Marvel'a bez Wolverine'a, a to, że tak jest, zawdzięczamy właśnie temu tytułowi.

#111 Gdy człowiek staje się bronią. Recenzja komiksu Iron Man: Extremis.

(Recenzja obejmuje trzeci tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Superbohaterem, który w ostatnim czasie, zyskały największą liczbę fanów jest, bez wątpienia, Ironman. Stało się tak głównie za sprawą wspaniałej kreacji Roberta Downey'a jr, który świetnie odegrał tę postać na wielkim ekranie. Można śmiało zaryzykować tezę, że na potrzeby filmowej części uniwersum Marvela wykreowano postać, która może się podobać zarówno przedstawicielom płci pięknej (dzięki Tony'emu Stark'owi) jak i płci brzydkiej (dzięki Ironman'owi). Nie należy jednak przy tym zapominać, że takie podejście do tej postaci ma swoje źródło w komiksie. Dziś nareszcie, dzięki Hachette możemy się z tą inspiracją zapoznać. 

Kto tak naprawdę zabija, człowiek, czy broń? Odpowiedź na to pytanie tylko pozornie jest łatwa. Oczywiście wszyscy zgadzamy się z tezą, że pistolet pozostawiony w zamkniętej szufladzie, sam z siebie, nigdy, nikogo nie zabije. Jednak już sama obecność broni pod ręką połączona z różnicą zdań między rozmówcami, może doprowadzić do tego, że możemy zapragnąć zrobić coś więcej, niż tylko zrugać oponenta. Zgadzam się, że zabić można praktycznie wszystkim, ba tak naprawdę nie potrzebujemy do tego żadnej broni. Jednak zgodzicie się, że łopata nie kojarzy się nam jednoznacznie z zabijaniem, a pistolet już tak. Innym problemem ze współczesną bronią jest fakt, że zabijanie jeszcze nigdy w historii nie było tak łatwe. W średniowieczu na przykład, trzeba było się naprawdę sporo namachać, żeby wreszcie wybić oponentowi z głowy, że wzięcie kolejnego oddechu, nie jest wcale takim dobrym pomysłem. Nawet użycie kuszy, najbardziej śmiercionośnej broni tamtych czasów, nie gwarantowało w stu procentach sukcesu, bo w razie pudła przeciwnik miał sporo czasu, aby do ciebie doskoczyć i wybić ci broń z ręki (lub z ręką). Dziś zaś wystarczy jedynie nacisnąć spust, aby wpakować komuś w bebechy całą serię kulek i wysłać go do krainy wiecznych łowów. Jedyną niedogodnością jest odrzut, ale i z tym ludzkość sobie poradzi.

#110 X-men reaktywacja, znowu. Recenzja komiksu Astonishing X-Men: Obdarowani.

(Recenzja obejmuje drugi tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Benetechu, instytucie badań nad innowacyjnymi lekami już od dawna nikogo nie ma. Wszyscy poszli do domów, zmęczeni kolejnym dniem niekończącej się walki o ludzkie życia. Ich życie również jest ważne, o czym nie dawali im zapomnieć ich współmałżonkowie. Trudno jest być Prometeuszem naszych czasów. Jednak z wnętrza jednego z laboratoriów cięgle dobiega słabe światło. Słychać słaby odgłos uderzających o siebie probówek i cichy, kobiecy oddech. To ta Hinduska, która po fiasku badań nad szczepionką przeciwko wirusowi Dziedzictwa, postawiła sobie nowy cel. Nagle, ciemność nocy rozrywa krzyk. Każdy obywatel tego kraju dobrze zna ten okrzyk. To okrzyk zwycięstwa. 

Zmutowany gen jest niczym więcej jak tylko chorobą. Zakłóceniem zwyczajnej aktywności komórkowej. Ale teraz nareszcie... Odkryliśmy na to lekarstwo.
dr Kavita Rao

Gdy tworzy się grupę super bohaterów problem jest zawsze ten sam. Należy wymyślić dla niej odpowiedniego przeciwnika. Niemal na wstępnie eliminuje się pojedynczego superłotra, bo musiałby on być naprawdę mocno napakowany (a przez to bardziej nierealny, niż dopuszczają to superbohaterskie normy) i, jeżeli ma się do czynienia z uniwersum zamieszkałym przez wielu bohaterów, należy wymyślić dobry powód dlaczego nie wpada on też innych. Najlepszym pomysłem, więc byłoby postawienie przeciwko grupie innej grupy, to jednak wydaje się zbyt banalne. To może skonfrontować ich z całą rasą, najlepiej taką pozaziemską? To brzmi już nico lepiej, ale wydaje mi się, że idziemy w złym kierunku. Może, więc skonfrontować ich z czymś małym? Tak małym jak wirus? To co piszę może się wam wydawać sprzeczne z tym co napisałem we wstępnie. Jednak, aby dobrze odnaleźć się w kolejnym tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, należy wyjść od wydarzeń poprzedzających te z Obdarowanych. Pomysł na wirusa narodził się w 1993 roku i był ciągnięty przez Marvela przez niemal 8 lat. Jego pierwsza wersja została rozpylona przez terrorystę z przyszłości, Stryfe'a. Wirus ten działał wyłącznie na mutantów, nie powodując żadnych zmian w ciałach nie-mutantów, dzięki czemu była to idealna broń w walce z odmieńcami. Po ośmiu latach badań dr McCoy "Bestia" korzystając z wiedzy zamordowanej dr McTaggert opracował szczepionkę na wirusa, jednak, aby była ona skuteczna, potrzebny był niedawno zmarły od wirusa mutant. Nie chcąc czekać na kolejne postępy w badaniach jeden z X-men, Colossus postanowił poświęcić swoje życie w celu ocalenia pozostałych przedstawicieli gatunku. Jego śmierć nie była nadaremna, gdyż pozwoliła ona na opracowanie skutecznego lekarstwa. Wydarzenia te spowodowały jednak, że pojawiła się idea leczenia mutacji w sposób farmakologiczny, bo należy nadmienić, że nie wszyscy mieszkańcy Ziemi byli zadowoleni z tego, że są odmieńcami. Kolejne lata nie były bynajmniej dla X-men łatwe. Z życia publicznego wycofał się profesor Xavier i po raz kolejny zginęła Jean Gray (Feniks). Mimo to jednak, idea grupy była wciąż żywa i niegdysiejszy przyjaciele, postanowili znów się zjednoczyć, tym razem wokół szkoły Xaviera.

#109 Manga nad Wisłą #14

Co zrobić jeżeli już w 2012 roku zdradziło się już wszystkie zapowiedzi na rok 2013, a z przyczyn marketingowych należy nieustannie o czymś informować potencjalnego klienta (a zapowiedź  n-tego tomu, ciągnącego się jak "Moda na sukces", tasiemca niewielu już interesuje)? Tak, macie rację. Podać zapowiedzi na 2014 rok. Właśnie tą drogą poszedł JPF, który zapowiedział już jedną nowość (najprawdopodobniej) na przyszły rok. Drugiej zapowiedzi spodziewamy się po zakończeniu kolejnej z ankiet wydawnictwa.

Otóż, Drodzy Czytelnicy tytułem, który zastąpi Naruto, będzie Fairy Tail, który, w facebookowej ankiecie JPF-u, zdobył największą ilość głosów fanów, wyprzedzając kolejno Gintamę, Katekyo Hitman Reborn'a, Shaman King'a i D.Gray-man'a. Tytuł ten ma wystartować zaraz po tym jak polskie wydanie Naruto dogoni to japońskie. Najpewniej wydarzy się to w drugiej połowie 2014 roku i wydaje się, że do wyrównania dojdzie gdzieś w okolicach 68 tomu ninja-tasiemca. Ciężko o podanie dokładniejszej daty, bo tomiki w Japonii wydawane są nieregularnie, od czterech do pięciu w roku. Tytułowy "Wróżkowy Ogon" to nazwa jednej z wielu gildii magów, która świadczy swe usługi w krainie Fiore. Niby jest ona zaliczana do tych najlepszych, jednak sposób działania jej przedstawicieli czyni zwykle nie mniejsze spustoszenie niż problem któremu mieli przeciwdziałać. Za większość zniszczeń odpowiada najsilniejszy czarodziej w organizacji, czyli Natsu Dragneel. Serii często zrzuca się zbyt duże czerpanie z dokonań innych twórców (np.: kreska do złudzenia przypominająca tą z One Piece), czego autor Hiro Mashima specjalnie się nie wypiera. Historia ta liczy na dzień dzisiejszy 35 tomów i zapewne czeka nas co najmniej drugie tyle, bo tytuł nie znika z top 10 japońskiego manga officu. O następnej nowości Anno Domini 2014, zadecyduje kolejna, tegoroczna facebookowa ankieta JPF-u, która dotyczy następnej Mega Mangi. Jak pisałem ostatnio, lista tytułów które wejdą w skład cyklu, w tym roku, jest już zamknięta. Jednak są jeszcze przecież kolejne lata. Pierwszą Mega Mangą w 2014 roku, będzie najprawdopodobniej coś dla dziewcząt (jap. shojo). Mierzyńskie wydawnictwo planuje wydać 3 takie tytuły, dlatego zapytało, który z nich ma być pierwszy. W szranki stanęły Terra e o którym pisałem tutaj, They Were Eleven (tutaj) oraz Oniisama e o którym jeszcze nie pisałem. Tak więc napiszę o niej teraz. Historia ta została napisana w 1975 roku przez panią Ryoko Ikedę (Aż do Nieba, Lady Oscar). Seria ta ze względu na tematykę (narkomania, choroby psychiczne, homoseksualizm), została dość mocno pocięta w wielu krajach (np.: Francuzi wycieli z niej ponad 30% materiału). Manga skupia się na postaci Nanako Misonoo, która rozpoczyna naukę w jednym z najbardziej prestiżowych japońskich liceów. Dziwnym trafem jej los splata się z trzema najpopularniejszymi dziewczynami w szkole: Fukiko Ichinomi, Rei Asac'ą oraz Kaoru Oriharz,ą, co z tego wyniknie dowiecie się z lektury komiksu. Na chwilę obecną najwięcej głosów zebrała Terra e

- Copyright © 2010-2014 Półka pełna komiksów - Ore no Imouto - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -