Prawda! Spidey z drugiej części
Niesamowitego Spider-Mana wreszcie jest taki, jakim być powinien. Po pierwsze jego kostium, który wreszcie przypomina ten klasyczny, który wyszedł spod ręki Steve'a Ditko. Bez złotych pajęczyn, które naszył na nim Ramini i ciemnych kolorów z części pierwszej. Po drugie jego sposób bycia. Za każdym razem gdy pojawia się on na ekranie, zachowuje się tak jakby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Rzuca dennymi żarcikami i kpi sobie z bandytów, celujących w niego naładowanymi pistoletami. Po trzecie jest on nie tylko superbohaterem, ale i naukowcem o czym często zapominają nawet twórcy komiksu. Po czwarte wreszcie, zawsze ma on w pamięci ostatnią lekcję jakiej udzielił mu... kapitan Stacy. Tak, nie wujek Ben, ale własnie ojciec Gwen, który co jakiś czas objawia się Peterowi i nie pozwala mu zapomnieć o złożonej mu obietnicy. Napiszę szczerze: trochę mnie to śmieszyło. Zwłaszcza, że ciągle miałem w pamięci scenę z jedynki w której nasz bohater tę obietnicę zwyczajnie sobie olał.
Trzeba jednak oddać Webbowi, że film broni się jako całość. Jest w nim dużo humoru oraz akcji, przez co ogląda się go całkiem przyjemnie (jeżeli nie zna się oryginału, ale o tym za chwilę). Problem polega jednak na tym, że miała to być pierwsza część nowego uniwersum, a tego zupełnie się nie czuje. Tak naprawdę gdyby wydłużyć
Niesamowitego... o godzinę Webb dałby radę wtłoczyć w jego fabułę jeszcze i zapowiedziane Sinister Six i Venoma i kolejne części nie byłby już potrzebne. Szkoda, bo cierpią na tym głównie kreacje bohaterów, które poza Gwen, Peterem i Electro zostały spłycone do granic absurdu. Przemiana Harry'ego w psychopatycznego mordercę trwała za krótko. Wątek jego przyjaźni z Peterem został skrócony do "no przecież znamy się od dawna", przez co główny antagonista Pająka zamiast stać się postacią porównywalną z Jokerem, znów będzie tylko kolejnym, niczym nie wyróżniającym się superłotrem. Najbardziej oberwało się jednak Rhino, którego w filmie równie dobrze mogłoby nie być. Marvel łączył swoje filmy poprzez drobiazgi takie jak tarcza Kapitana Ameryki w
Ironmanie, Sony, zaś postawiło na dosłowność.
Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że w
Niesamowity Spider-Manie 2 takich smaczków w ogóle nie ma. W filmie pojawia się np.: Felicia Hardy, która w komiksie była jedną z miłości Spider-Mana. Ucieszyłbym się gdyby ten wątek został rozwinięty w kolejnych częściach, bo Czarna Kotka ma potencjał. Pojawił się również dr. Ashley Kafka, który jak w
Seksmisji, w oryginalnej historii był kobietą. Ja jednak zapytam dlaczego nie dr. Octavius, który najpewniej i tak w
Sinister Six się pojawi. Można by wtedy oprzeć akcję tego filmu na pierwszym originie tej grupy, która została wymyślona właśnie przez Octopusa. Pozwoliłoby to na wymazanie ze scenariusza Green Goblina i skupienie się wyłącznie na Electro.
Tak naprawę nie umiem jednoznacznie ocenić kreacji tej postaci. Z jednej strony filmowa przemiana Maxa Dillona pokrywała się mniej więcej z tym co mogliśmy oglądać w serialu animowanym
The Spectacular Spider-Man. Z drugiej, trudno mi było uwierzyć, że człowiek, który zaprojektował całą nowojorską sieć energetyczną nie jest rozpoznawalny w swoim miejscu pracy i nie siedzi na dyrektorskim stołku. Na szczęście dobrze przemyślano sposób w jaki Electro walczy. To w jaki sposób wykorzystuje on w potyczkach elektryczność wielu może zaskoczyć. W ogóle wielkie miasto wydaje się być terenem wręcz stworzonym dla władcy elektryczności. Szczególnie po deszczowym dniu, gdy całe miasto staje się naturalnym przewodnikiem. Na całe szczęście akurat ten detal Webb zauważył. Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że filmowy Electro jest wzorowany na dr. Manhattanie ze
Strażników, Allana Moore'a. Szczególnie dobrze to widać w scenie gdy materializuje się on z przewodów elektrycznych.
Trochę pomarudziłem, czas więc na przyjrzenie się plusom tej serii. Na szczególną uwagę zasługuje muzyka. Mocne, elektroniczne brzmienia świetnie wpasowują się w opowieść o człowieku władającym elektrycznością. Dźwięki płynące z ekranu szczególnie dobrze komponują się z obrazem podczas ostatecznej potyczki Pająka z Dillonem. W ogóle walki wyglądają w filmie nieźle. No może poza ostatnią z Rhino, ale tę przemilczę.
Tak naprawdę nie umiem jednoznacznie ocenić najnowszego filmu o Spider-Manie. Z jednej strony oglądało mi się go dobrze. Z drugiej mam poczucie zmarnowanego potencjału. W mojej opinii seans najbardziej przypadnie do gustu osobom lubiącym akcje i nie znającym oryginalnych historii oraz tym które nie uważają, że wszystkie adaptacje komiksów o superherosach muszą wyglądać jak
Batman: Mroczny Rycerz. Jeżeli jednak jakiś fan pajęczych opowieści postanowi pójść do kina to polecam scenę ze Stanem Lee. Genialna.