Napisane przez: Jarosław Przewoźniak 16 mar 2011

Już od najmłodszych lat, młodzi Polacy uczeni są na lekcjach historii, że dane okresy kulturowe rozpoczynają się w naszym kraju z opóźnieniem. Wielu nauczycieli wmawia nam, że nigdy nie nadążaliśmy za światowymi trendami. Słowa te, są nam wpajane przez całą naszą edukację i jeszcze dłużej. Zatrzymajmy się jednak i zastanówmy, czy nasza (pop)kultura musi być odtwórcza?

Zorganizowanie wypadu do kina przy natłoku zajęć, nie jest sprawą łatwą. Mnie jednak udało się wygospodarować nieco czasu wolnego w niedzielny wieczór i wraz z kolegami wybraliśmy się na seans pierwszej polskiej ekranizacji komiksu, czyli na film Jeż Jerzy.


Podróż do kina minęła nam bez problemów udało się nam nawet wygospodarować trochę czasu na obejrzenie wystawy plansz komiksowych zorganizowanej z okazji zbliżającej się Bydgoskiej Soboty z Komiksem. Po obejrzeniu prac bydgoskich (i nie tylko) twórców udaliśmy się do sali kinowej. Zajęliśmy miejsca, po chwili zgasły światła i zaczęło się.

Po stosunkowo krótkim bloku reklamowym, naszym oczom ukazuje się słabo oświetlone laboratorium. Pracują w niej dwie postacie. Jedna z nich, wycina z gazet zdjęcia celebrytów. Druga skanuje je i wprowadza do komputera. Robią to, aby spełnić swoje marzenia, młodsza: Asystent chce stworzyć idealną gwiazdę popkutury i jako jej agent dorobić się fury pieniędzy. Druga, Profesor, chce wreszcie zostać dostrzeżona w środowisku akademickim, jako największy umysł wszech czasów. Wreszcie po długich latach, ilość danych potrzebnych do określenia wyglądu idealnego celebryta zostaje zebrana i komputer zaczyna swoją pracę. Po chwili oczom naukowców ukazuje się... jeż. Problem jest jednak taki, że w Warszawie jest tylko jeden jeż i do tego strasznie zbuntowany. Naukowcy dochodzą, więc do wniosku, że należy stworzyć klona, którego (teoretycznie) będzie łatwiej kontrolować. Do tego celu potrzebne jest jednak DNA Jeża Jerzego, a on sam musi umrzeć.

Najmocniejszą stroną filmu Jeż Jerzy są bez wątpienia bohaterowie. Nie pamiętam filmu w którym byłyby one tak oryginalne i niejednoznaczne (kumpel po wyjściu z kina powiedział, że miał problemy z określeniem, który z bohaterów jest tym pozytywnym), a jednocześnie tak podobne do ludzi znanych z telewizji czy z ulicy. Język jakim się oni posługują, również nie odbiega od tego co znamy z ulicy. W filmie mamy sporo wulgaryzmów, ale czego innego spodziewalibyśmy się po dresach, skejtach czy politykach. Twórcą filmu należą się również wielkie brawa za dobór aktorów podkładających głosy poszczególnym postaciom. Właściwie nie znalazłem źle dobranego głosu. Borys Szyc grający zwykle buntowników świetnie odnalazł się w roli Jeża, słodki głosik Marii Peszek uwypukla inne atuty Yoli, a głos Leszka Teleszyńskiego (Polityk), aż krzyczy, aby pojawić się na sejmowej mównicy. Jest jeszcze, oczywiście, Jarosław Boberek wirtuoz polskiego dubbingu, tutaj w roli Asystenta.

No i jest jeszcze Lilka, prostytutka mówiąca głosem Macieja Maleńczuka, który tym samym zakpił sobie z samego siebie. Lilka to moim zdaniem najlepiej przemyślana postać w filmie. Bohaterka ta mimo, iż para się najstarszym zawodem świata już od lat, nie straciła nic ze swojej dobroci, wrażliwości i kobiecości. Gdy przypadkiem staje się świadkiem sceny w której azjatyccy restauratorzy moją zamiar przerobić Jeża na wieprzowinę w pięciu smakach, bez wahania postanawia mu pomóc. Jej zachowanie jest dla nas dobrą lekcją. Nic nie jest tym, czym się pozornie wydaje, a ludzie nie są czymś co da się określić jednym mianem.

W filmie została zastosowana technika wycinanki, znana choćby z serialu South Park. Mamy tu, więc statyczne kadry z poruszającymi się postaciami i niektórymi elementami tła. Należy tu zaznaczyć, że animatorzy nie bali się scen z dużą ilością postaci (choćby scena wyjścia klona z więzienia). Ma być dużo statystów? Ok, do tego każdy z nich będzie inny i poruszał się w inny charakterystyczny sposób. Animacja, niestety czasem kulała. W niektórych scenach miałem wrażenie, że przydałoby się więcej klatek na sekundę. Najgorzej wypadły sceny z dalszej odległości (karambol na drodze spowodowany pościgiem za Jerzym, czy ciemne postaci zmierzające w głąb laboratorium). Dużym plusem jest pokazanie w filmie dużej ilości miejsc charakterystycznych dla Warszawy (most Poniatowskiego, Pałac Kultury i Nauki, rondo de Gaulle'a czy Sejm), tym samym jest to niezła reklama naszej stolicy.

Muzycznie powyżej przeciętnej. Najczęściej świetnie wpisuje się ona w to co dzieje się na ekranie. Duży udział piosenkarzy w obsadzie (Maria Peszek, Maciej Maleńczuk, Sokół) sprowokował stworzenie sceny musicalowej. Muzyka mi nie przeszkadzała, a czasem wręcz mi się podobała, zwłaszcza podczas sceny pościgu.





Na koniec jeszcze parę słów o fabule. Początek filmu wydawał mi się nieco chaotyczny, ale już po kilku minutach akcja nabrała tempa i nie zwolniła, aż do finału, ba nawet, aż do końca filmu. Był jednak jeden moment w którym film zaczął mi się dłużyć. Trwał on około pięciu minut, był to również jedyny moment w którym się nie śmiałem, bo muszę przyznać, że uśmiech nie znikał mi z twarzy przez cały seans.

Twórcy filmu Jeż Jerzy, postanowili zaryzykować i pokazać Polskę i Polaków takimi jaki są naprawdę. Wbrew pozorom nie jest to często stosowany zabieg w polskiej szkole filmowej małego i dużego ekranu. Wystarczy włączyć byle jaki polski serial i przyjrzeć się w jakich miejscówkach mieszkają bohaterowie. Byliście kiedyś w takich? Animacja kpi sobie w żywe oczy ze wszystkich możliwych środowisk: z dziennikarzy, polityków, ludzi kultury, dresiarzy, katolików i wielu, wielu innych. Charakterystyczne jest to, że pokazane w filmie archetypy i zachowania znamy z naszej codziennej polskiej rzeczywistości, tym samym nie mamy problemu z ich zrozumieniem i interpretacją. Największym plusem filmu jest to, że nie słodzi pokazuje nam jacy jesteśmy, Ci z nas co mają trochę oleju w głowie po seansie podrapią się po głowie i pomyślą "O, kurwa, ten gość jest taki jak ja. Może czas się zmienić, kurwa".

Po zapaleniu świateł rzuciłem okiem na salę, która była wypełniona w ok. 70%, a należy przyznać, że była to całkiem duża sala. Ludzie zaczęli po woli wychodzić, my jednak zostaliśmy i obejrzeliśmy sobie sceny towarzyszące napisom końcowy (warto zostać do ich końca). Wracając do domu zastanawiałem się komu ten film polecić. Fani Jeża powinni być zachwyceni. Osoby, którym przeszkadzają wulgaryzmy i sceny seksu w filmach raczej nie powinny go oglądać. Najlepiej ten film będzie się oglądać osobą mającym spory dystans do siebie i otaczającej nas polskiej rzeczywistości. Takie osoby nie powinny skąpić pieniędzy i czym prędzej wybrać się do kina.


Postscriptum

Jeż Jerzy uważany jest za pierwszą prawdziwą ekranizacją komiksu. Jednak w 2002 roku w kinach zagościł film Tytus, Romek i A'Tomek wśród złodziei marzeń. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z adaptacją, przez co znikał klimat znany z opowiadań Papcia Chmiela. W filmie harcerze musieli zmierzyć się ze złym księciem Saligą z planety Transformacji, który kradł ludzkie marzenia i przerabiał je na reklamy.

Jeż Jerzy w świadomości Polaków pojawił się w roku 1995 w magazynie dla dzieci Świerszczyk. Stworzyli go Rafał Skarżycki (scenariusz) i Tomasz Lew Leśniak (rysunki). Rok później w magazynie hiphopowym Ślizg zadebiutowała jego niegrzeczna wersja i to właśnie ona zwojowała polski rynek komiksowy. Do tej pory wyszło jedenaście albumów w twardej oprawie z przygodami Jeża.

Dodaj komentarz:

Subskrybuj post | Subskrybuj komentarz

- Copyright © 2010-2014 Półka pełna komiksów - Ore no Imouto - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -