Napisane przez: Jarosław Przewoźniak
25 lip 2012
(recenzja obejmuje pierwszy tom polskiego wydania)
Wraz z premierą filmowej adaptacji książki Stephenie Meyer pt: Zmierzch, rozpoczął się w popkulturze boom na opowieści o stworach nocy. Wysportowane ciała wampirów, wilkołaków oraz im podobnych, wylewające się z ekranów telewizorów, komputerów i telefonów, pobudzają wyobraźnie nastolatek oraz skutecznie psują prasę ich krwiożerczych kuzynów z dawnych opowieści. Na całe szczęście, los łagodniej obszedł się zombie. Mimo sporej popularności żywe trupy występują wyłącznie w historiach z pogranicza postapokalipsy i horroru. Póki co, nie przybierając formy przystojnych truposzy, łamiących niewieście serca.
8 czerwca 2012 roku to dla polskiego rynku komiksowego data przełomowa. Pierwszy raz bowiem zdarzyło się, żeby premiera zagranicznego komiksu odbyła się tego samego dnia w Polsce i na świecie. Stało się to możliwe dzięki staniom wydawnictwa JPF, które sprowadziło na nasz rodzimy rynek mangę Resident Evil: Marhawa Desire. Za scenariusz tej opowieści odpowiada firma CAPCOM. Powinno to przypaść do gustu zwłaszcza zapalonym fanom serii gier spod szyldu RE. Inni czytelnicy zaś, nie powinni mieć złudzeń. Marhawa Desire jest częścią kampanii promocyjnej gry Resident Evil: Operation Racoon City, co skutecznie uniemożliwia tchnięcie w tą opowieść czegoś oryginalnego. Bohaterami opowieści są profesor Doug Wright, specjalista w dziedzinie bioterroryzmu, wykładający na Uniwersytecie Bennett w Singapurze oraz jeden z jego studentów Ricky Tozawa, prywatnie siostrzeniec profesora. Owa dwójka zostaje zaproszona do najbardziej elitarnej uczelni w Azji, tytułowej Marhawy, w celu zbadania przypadku zombifikacji. Szkole tej przewodzi demoniczna matka Garcia, niegdysiejsza ukochana naszego profesora, która pilnie strzeże tajemnic placówki, którą zarządza.
Wychodzi więc na to, że w komiksie mamy: tajemnicę, mrocznego antagonistę, mającego nieograniczoną władzę oraz masę zombiaków do rozsmarowywania po ścianach, ewentualnie robiących sieczkę ze studentów. Świetny materiał na opowieść z pogranicza kryminału i horroru, prawda? Nieprawda! Od samego początku RE: Marhawa Desire przypomina szkolną komedię romantyczną. Ricky Tozawa, główny bohater opowieści, zamiast wczuć się w rolę pogromcy nieumarłych, całą swoją uwagę koncentruje na pupciach studentek Marhawy. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, ponieważ można odnieść wrażenie, że przez gęste sito rekrutacji przedostały się tylko te najzgrabniejsze. Jest to o tyle zastanawiające, że władzę absolutną nad szkołą sprawuje kobieta. Choć, może nie do końca, jeżeli przyjmiemy, że gustuje ona w dziewczynkach. Jednak, póki co, komiks nic o tym nie wspomina. Przepraszam schodzę z tematu, wróćmy do naszego studenciny, któremu w głowie zakręciły dziewczyny (Ha! Jaki zgrabny rym mi wyszedł.). Chłopak wyraźnie odczuwa ból z powodu braku u swojego boku jakiejś laluni. Do tego swój żal wyraża nad wyraz ekspresyjnie. Gdy tylko ma ku temu okazje, Ricky, wypłakuje swe żale i męczy wujka opowieściami o swoich problemach ze znalezieniem dziewczyny. Pojawia się tu przy okazji pewna sprzeczność, ponieważ w pierwszym tomie młody Tozawa, ma już kilka sposobności, aby odmienić swój los. On jednak zamiast kuć żelazo póki gorące, wpada w panikę i kompletnie się gubi. Dla dopełnienia tragedii nie znajduje on wsparcia w wujku, który zamiast wesprzeć siostrzeńca co chwilę mu dogaduje (choć sam nie jest lepszy, gdyż do tej pory pozostaje on w stanie kawalerskim). Kolejnym problemem są uczniowie szkoły Marhawa, którzy już za życia stali się zombiakami. Większość z nich niemal z obrzydzeniem odnosi się do przybyłych z zewnątrz Ricky'ego i Doug'a. Można wręcz odnieść wrażenie, że przybycie tu wiąże się z całkowity zerwaniem ze swoim dotychczasowym życiem. Porzuceniem, matek, sióstr, babek i kochanek (niepotrzebne skreślić). W konsekwencji stając się niemal fanatycznym wyznawcą matki Garcii. Co dziwniejsze nasi dzielni pogromcy zombiali zdają się nie zwracać na to uwagi.
Największą siłą komiksu nie jest jednak treść, lecz forma. Projekty teł oraz postaci cieszą oko swoją estetyką. Martwi jednak wspieranie się komputerem niemal przy każdym kadrze. Można jeszcze zrozumieć wspieranie się tym narzędziem w przypadku skomplikowanej architektury, czy faktury skóry żywych trupów, ale tworzenie niemal każdego kadru w kawałkach i sklejanie go później w całość to już lekka przesada. Złym pomysłem wydaje mi się również wprowadzenie białej poświaty wokół postaci. Fakt, zabieg ten spowodował, że najważniejsze elementy wybijają się na pierwszy plan, jednak przy okazji, całość wygląda strasznie nienaturalnie. Osobiście jestem zwolennikiem standardowych rozwiązań, czyli zróżnicowanej grubości konturów.
Jednak jak rzecz ma się z samymi umarlakami? Jak oni zostali tu pokazani, zapytacie. Niestety, nijak. Nasi bohaterowie pojawiają się na uczelni na samym początku epidemii, gdy w szkole jest tylko jedna (tak, jedna!) zakażona. Oznacza to, że w pierwszym tomie zombiaków uświadczymy niewiele. Ze świecą szukać również atmosfery grozy i zagubienia, którą można by bardzo łatwo stworzyć w odciętej od świata placówce. Na pocieszenie mamy retrospekcję i rozdział bonusowy w których specjalny odział do walki z bioterroryzmem walczy z różniej maści zmutowanym truposzami. Z samym BSAA też jest śmiesznie. Profesor Wright współpracował kiedyś z tym zespołem i brał udział w eliminacji nieumarłych w amerykańskiej galerii handlowej, czyli jest świadomy wagi zagrożenia. Co w takiej sytuacji robi profesor? Nikogo nie informując jedzie do miejsca, całkowicie odciętego od świata, zmagającego się z prawdopodobną epidemią zombie. Kolejny dowód na potwierdzenie tezy, że wykształcenie to nie wszystko i, że nauczyciele akademiccy są świetnymi teoretykami oraz kiepskimi praktykami.
Resident Evil: Marhawa Desire jest kolejnym po Żywych Trupach, Kirkmana i Highschool of the Dead braci Sato komiksem traktującym o zombiekalipsie wydanym w naszym kraju i jest to zdecydowanie pozycja najgorsza. Do szczęścia zabrakło niewiele, wyeliminowania ze scenariusza Rickiego, którego obecność skutecznie psuje atmosferę grozy. Sprawiając, że mamy do czynienia trochę z horrorem, trochę z komedią romantyczną, a w praktyce z czymś pomiędzy, co nie wiadomo jak ugryźć. Można tu zarzucać, że HotD też trąci cyckiem, jednak tam dawało się czuć atmosferę zaszczucia. Tutaj zaś mamy do czynienia z atmosferą pikniku na którym zaserwowano niedogotowane (bo ruszające się) mięso. Osobiście zawsze daję czas seriom na rozkręcenie się, w tym przypadku zrobię jednak wyjątek, bo na rynku są inne, ciekawsze pozycje, na które warto wydać ciężko zarobione pieniądze.
nie przybierając formy przystojnych truposzy, łamiących niewieście serca.
OdpowiedzUsuńZa to w zeszłym sezonie było anime, gdzie główną bohaterką była zombie niezła laska. Więc łamanie męskich serc już jak najbardziej jest ;)
Świetny materiał na opowieść z pogranicza kryminału i horroru, prawda? Nieprawda! Od samego początku RE: Marhawa Desire przypomina szkolną komedię romantyczną.
Highschool of the Dead świetnie łączy obie te rzeczy, da się więc.
Pojawia się tu przy okazji pewna sprzeczność, ponieważ w pierwszym tomie młody Tozawa, ma już kilka sposobności, aby odmienić swój los. On jednak zamiast kuć żelazo póki gorące, wpada w panikę i kompletnie się gubi.
Czyli jak w każdym japońskim romansie dla nastolatków.
A co z Chrisem Redfieldem, tak bardzo wyeksponowanym na tej okładce? Pojawia się aby?
"Pierwszy raz bowiem zdarzyło się, żeby premiera zagranicznego komiksu odbyła się tego samego dnia w Polsce i na świecie"
OdpowiedzUsuńłoo! co się stało ;)
Radek
To już wiem, że nie przeczytam tego. Aha i mam dla Ciebie Jaras złe wieści: jest taka książka, "Ciepłe Ciała", w której Zombie sie zakochuje w dziewczynie kolesia któremu mózg wyżarł. Słabo. O wiele gorsze jest to, że kręcą już film na podstawie tego :|
OdpowiedzUsuńWidzę, że moja widza o opowieściach o zombie, jest dość ograniczona, dlatego dziękuję SStefanii i Pitkowi za jej poszerzenie. Chris, owszem pojawia się, ale okładce polskiego wydania wcale nie jest tak eksponowany :P. Na kartach komiksu widzimy go w retrospekcji i w roli poszukiwania zaginionych bohaterów.
OdpowiedzUsuńRadku, polski komiks mimo małej ilości czytelników (według nieoficjalnych szacunków, bo oficjalnych nikt nie przeprowadza, osób zaopatrujących się w tę formę rozrywki z legalnych źródeł jest w naszym kraju ok. 10 tys.), rynek ten dynamicznie się rozwija. Przy okazji przypomnę Ci, że w tym roku czeka nas jeszcze jedno takie wydarzenie, a mianowicie premiera 13 tomu Evangeliona.