Napisane przez: Jarosław Przewoźniak
31 paź 2012
Wszyscy młodzi chłopcy w pewnym wieku chcą być kimś super. Strażakiem, wokalistą rockowym, albo swoim tatą. Przez lata śledzimy losy naszych idoli i podziwiamy ich za to jacy są. Wszystkie swoje siły koncentrujemy na to, żeby kiedyś stać się kimś takim jak oni. Gdy dorastamy zaczynamy, jednak dochodzić do wniosku, że nic nie jest idealne, że każdy diament ma jakąś skazę. Sprawia to, że wszystkie swoje dotychczasowe kroki kierujemy w zgoła odmienną stronę i zaczynamy powątpiewać w super moce naszych idoli. Podobnie jest z fanami komisu super bohaterskiego. Na początku chcemy być tacy jak oni. Chcemy chodzić po ścianach, czy też latać. Natomiast, później, gdy przychodzi otrzeźwienie, zaczynamy zastanawiać się gdzie kryje się ich granica i jak można ich uśmiercić.
Pierwsze komiksy z serii All Star amerykańskie wydawnictwo DC zaczęło wydawać w latach '40 XX wieku. To właśnie na kartach tej serii zadebiutowała seksowna, super amazonka Wonder Woman oraz pierwsza drużyna super bohaterów w historii komiksu czyli Justice Society of America (w skład której wchodzi od lewej: Atom, Sandman, Spectre, Flash, Hawkman, Doctor Fate, Green Lantern oraz Hour-Man). Seria przetrwała na rynku ok. 10 lat. Ponownie ruszyła w 1976 roku, jako pierwsza regularna seria, której akcja odgrywała się w nowym continuity wydawnictwa DC (tzw. Ziemia-Dwa). Na kartach tej serii zadebiutowała m.in. kuzynka Super mana, Power Girl. Seria ta wytrzymała na rynku amerykańskim 5 lat. Na początku XXI wieku w głowach redaktorów wydawnictwa DC narodził się pomysł, reaktywacji serii. Podobnie jak w latach '70 miała ona pokazywać alternatywne dzieje superbohaterów, nie ograniczając się jednak tylko i wyłącznie do JSA. Ostatecznie w latach 2005-2008 wydano tylko dwie przygody z tej serii. Co ciekawe obie wydano w Polsce. Były to All Star: Batman i Robin, cudowny chłopiec Frank'a Miller'a (scenariusz) i Jim'a Lee (rysunki) oraz All Star: Superman.
Historia stworzona przez Grant'a Morrison'a (scenariusz) i Frank'a Quitely'ego (rysunki), rozpoczyna się dość nie typowo, a mianowicie od pierwszej w historii ludzkości załogowej podróży na Słońce pod dowództwem doktora Quintum'a. Tak, to nie błąd maszynowy, na Słońce. Jak łatwo się domyślić misja napotkała pewne przeszkody i to nie takie w stylu "Houston, mamy problem, zawiodła elektronika z powodu zbyt wysokiej temperatury na powierzchni". Otóż, jeden z członków załogi okazał się być sabotażystą. Jak łatwo się domyślić jedyną osobą zdolną ocalić załogę jest Superman, który załatwia tę sprawę między pierwszym, a drugim daniem. Podczas deseru odkrywa, że bliski kontakt z naszą gwiazdą zwiększył jego moce oraz pozbawił większości słabości, przez co stał się super-Supermanem. Nie wszystko jednak wygląda tak różowo. Jego działające jak panele słoneczne, komórki nie nadążają z przemianą energii i zaczynają w szybkim tempie obumierać. Człowiek ze stali umiera i pomimo całej wiedzy jaką przez lata zgromadził, nic nie może na to poradzić.
Przyjrzyjmy się teraz stronie graficznej komiksu. Frank Quitely, który za nią odpowiada świetnie radzi sobie z wszelkiego rodzaju maszkarami, nieco gorzej jest jednak ze zwykłymi ludźmi. Miejscami można odnieść wrażenie, że nieco przesadza z ilością kresek, na ubraniach, czy twarzach bohaterów co w rezultacie wygląda niezbyt realistycznie. Zdaję sobie sprawę jak śmiesznie to brzmi, gdy piszę o komiksie opowiadającym przygody gościa, który nie za bardzo wie w jakiej kolejności ubiera się majtki, jednak brakuje mi tu pewnej konsekwencji. Na jednym kadrze widzimy twarz zmęczoną życiem jednak, gdy spojrzymy na kolejny kadr odnosimy wrażenie, że zgubiliśmy scenę liftingu. Jeżeli chodzi o projekty postaci to właściwie jest to jedyna rzecz jakiej można się przyczepić. Lois jest super laską, Olsen już na pierwszy rzut oka może uchodzić za gamonia, a Quintum jest wręcz podręcznikowym przykładem ekscentrycznego geniusza. Na szczególną pochwałę zasługuje oddzielenie postaci Supermana i Clark'a Kent'a. Ten pierwszy jest umięśnionym herosem, ten drugi zaś może uchodzić za sympatycznego, nieco tęgiego, ale w zasadzie nieszkodliwego, kolesia. Uwiarygadnia to tezę, dlaczego nikt nie jest w stanie odgadnąć prawdziwej tożsamości Supermana. Jeżeli chodzi o tła to są one oszczędne. Pomimo to, dobrze oddają przestrzeń w której znajdują się bohaterowie. Sporadycznie w komiksie można jednak znaleźć kadry w których zupełnie nieuzasadnienie zawieszono postaci w kolorowej plamie. Jest ich jednak naprawdę niewiele.
Jeżeli chodzi o polskie wydanie to mamy tu do czynienia z czymś jest już średnią krajową. Twarda okładka trzymająca w ryzach kolorowe, lakierowane strony komiksu. Ja osobiście nie miałbym nic przeciwko normalnemu papierowi, gdyż na śliskich stronach pozostają ślady paluchów, co mnie osobiście drażni. Pół biedy jeżeli na stronicach dominują jasne kolory, wtedy tak bardzo tego nie widać. Problem zaczyna się przy okazji stron na których dominuje czerń lub jej pochodne. Co do dodatków w polskim wydaniu to dostaliśmy garść szkiców, biografie autorów i kilka informacji na temat zmieniającej się koncepcji fabuły oraz bohaterów komiksu. Czyli właściwie wszystko to na co wygłodniały fan zawsze czeka.
W dobie tak dużej (jak na polskie warunki) ilości wydawnictw komiksowych i sporej ilości wartych posiadania powieści obrazkowych lądujących na półkach księgarń, przeciętny fan dwa razy zastanowi się, czy warto wydać 140zł na jeden komiks. Po pierwsze dostajemy tu trochę ponad 300 stron przyzwoicie wydanej opowieści. Po drugie nie wiele wydano w naszym kraju historii o Supermanie, co więcej wiele z nich było dużo słabsza od All Star Superman. Po trzecie latem do kin trafi kolejny film z Człowiekiem ze stali w roli głównej, dlatego warto znać choćby pobieżnie oryginalną historię, nawet jeżeli jest to tylko jej alternatywna wersja. Dlatego rozbijajcie świnki, nie zastanawiajcie się i kupujcie.
Gratuluje 100 notki:) Tak trzymać! Osobiście nigdy Supermana nie trawiłem. Zawsze był zbyt super i zbyt przepakowany jak dla mnie:)
OdpowiedzUsuńPodzielam Twoją opinię, jak coś jest do wszystkiego to jest do... i te czerwone gacie :P Nie zmienia to faktu, że recenzja spoko.
OdpowiedzUsuńAle popaczeć też czasem można... ale tak - gatki na zewnątrz ;p
OdpowiedzUsuńRadek ;)
OdpowiedzUsuńDlatego zawsze lubiłem The reign of the supermen. Po pojedynku z Doomsdayem nic już nie było takie samo.
OdpowiedzUsuń