Napisane przez: Jarosław Przewoźniak 20 mar 2013

(Recenzja obejmuje czwarty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Do tej pory w skład Wielkiej Kolekcji wchodziły komiksy stosunkowo nowe. Taka decyzja nie jest zaskakująca, gdyż większość dzisiejszych zjadaczy komiksów, zwłaszcza tych młodszych, kręci nosem, gdy widzi kreskę choć trochę odbiegającą od dzisiejszych standardów, w ogóle nie zawracając sobie głowy ich treścią. Wydawcy zaś zależało na pozyskaniu jak największego grona czytelników. Na skład kolekcji jednak, zgodnie z zapowiedziami Hachette, wchodzić miały, najlepsze historie wydane przez Marvela, na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Tak więc, czy się to komuś podoba, czy też nie, prędzej czy później, musieliśmy dostać coś utrzymanego w stylistyce z dawnych lat. Na pierwszy ogień trafił komiks z 1982, czyli Wolverine, Claremont'a i Miller'a.

W ostatnim czasie na polskim rynku dominują komiksy opowiadające o ostatnich dniach działalności  superbohaterów. Takie historie mogliśmy śledzić m.in. w All-star: Superman, Batman: Powrót mrocznego rycerza, czy Avengers: Upadek Avengers. Tendencja ta, na szczęście, powoli się zmienia, bo ile można oglądać zakończeń, zwłaszcza wtedy, gdy nie zna się początków tych karier. Na całe szczęście tym razem Hachette zaproponowało nam coś kompletnie odwrotnego, opowieść, która zdefiniowała bohatera. Historię, która sprawiła, że przestał on już być płaski i zyskał, tak lubiany ostatnio przez filmowców, trzeci wymiar. Wszytko zaczęło się od ilustracji narysowanej przez nieżyjącego już Dave'a Cockrum'a, która jako pierwsza przedstawiała, najbardziej chyba rozpoznawalnego dziś członka X-men, bez maski. Można było na niej zobaczyć dobrze dziś znaną wszystkim twarz z charakterystycznymi bokobrodami oraz grymasem niezadowolenia na twarzy. Gdy po raz pierwszy został on pokazany włodarzom Marvela, ci nie mogli pozbyć się uczucia szoku. Spowodowane to było tym, że do tej pory większość z nich wyobrażała sobie Rosomaka jako dwudziestokilkulatka. Na całe szczęście pomysł zaskoczył i naczelni zaaprobowali ten pomysł. Jednak jedna ilustracja to za mało. Potrzeba było czegoś więcej. Historii, która pomogłaby ugruntować pozycję bohatera w uniwersum i uzyskać ostateczną odpowiedź na pytanie "czy ta postać spodoba się czytelnikom". Dziś nie wyobrażamy sobie uniwersum Marvel'a bez Wolverine'a, a to, że tak jest, zawdzięczamy właśnie temu tytułowi.

Miniseria Wolverine zabiera nas do Japonii, do której, po wydarzeniach w których główną rolę odegrała, a jakże, Feniks udał się Logan. Jak łatwo się domyślić Wolverine nie znalazł się w Nipponie przypadkiem, ale przybył tam z powodu kobiety. Nie, nie Jean Grey, ale niejakiej Mariko, do niedawna głowy klanu Yashida, jednego z najstarszych w Japonii. Do niedawna, gdyż dziś przewodzi mu Shingen, ojciec dziewczyny, który jeszcze kilka dni temu był uznawany przez wszystkich za zmarłego. Podczas swojego krótkiego przywództwa mocno namieszał on w życiu dziewczyny, wydając ją za mąż, a to, jak łatwo się domyślić, nie spodobało się Loganowi. Czy jednak "zwierzę w ludzkiej skórze" jest w stanie odzyskać dziewczynę wychowaną w kraju o tak wielkich tradycjach, stawiającym na pierwszym miejscu honor rodziny? Na pewno będzie próbować i na pewno będzie to podróż pełna akcji. Co ciekawe, Rosomak nie jest jedyną postacią, która niejako zyskała nową duszę w Kraju Wschodzącego Słońca, gdy zabrał się za nią Frank Miller. Drugą taką postacią był Daredevil, który, gdy przejął nad nim pieczę ten amerykański twórca, jakby się odrodził. Świadczy o tym choćby tytuł jednej z opowieści o człowieku bez strachu, czyli Born Again (ang. Ponowne Narodziny).


Na początku swojej kariery w Marvelu, Wolverine pełnił raczej rolę drugoplanową. Zadebiutował on w 1974 jako przeciwnik Hulk'a. Później wcielono go do, po raz pierwszy w historii tak gruntownie przebudowanej, drużyny X-men. Pełnił tam jednak jedynie rolę nieokrzesanego zabijaki z którym ciężko było się dogadać. Sytuacja ta zaczęła się zmieniać, gdy Logan poznał Mariko, arystokratkę z Kraju Kwitnącej Wiśni. Spowodowało to, że Rosomak musiał przejść swoistą przemianę wewnętrzną. Zadanie to zlecono scenarzyście, Chris'owi Claremont'owi, który miał wysłać naszego zabijakę na jego pierwszą samodzielną akcję. Trzeba przyznać, że nasz bohater nie będzie się na niej nudził. Na swojej drodze spotka on całą armię przeciwników i nie ma tu ani grama przesady. Momentami ma się wrażenie, że kolejni ninja do bicia przybywają na pole walki specjalnie do tego przygotowanymi autobusami, a i tak nie dają sobie rady z jednym przeciwnikiem. Na domiar złego nie są w stanie go nawet zadrapać. Fakt, zdarza się, że Rosomak ma wsparcie jednej kobiety, ale i tak wielu czytelnikom może się to wydać zbyt przesadzone, tym bardziej jak czyta się, że jeden ninja wart jest kilku profesjonalnych zabójców. Cała ta sytuacja jednak dobrze wpisuje się tą opowieść, gdyż jest ona nastawiona na prosty przekaz. Ma ona pokazać drogę jaką musi przejść każdy mężczyzna, aby udowodnić, że jest czegoś wart. Musi przestać działać chaotycznie. Musi zacząć walczyć wykorzystując swój spryt, a nie wymieniać ciosy jak w bójce pod trzepakiem. Początkowo Logan tego nie rozumie, próbuje odbić Mariko jedynie siłą mięśni, przez co daje się złapać Shingen'owi w pułapkę. Temu nie zależy jednak na śmierci przeciwnika, jak naszemu bohaterowi się początkowo wydawało. Japonia to nie Ameryka, gdzie wygrywa ten kto przeżyje, tu liczy się coś więcej. Dzięki temu oszczędzenie Wolverine'a w pierwszym starciu ma sens i jego zakończenie nie pozostawia nas z żuchwą na podłodze i pytaniem, "czemu go nie zabiłeś przecież on tu wróci i z tobą skończy". Ten powrót nie jest jednak tak oczywisty. Trzeba tu oddać Claremontowi, że dość dobrze poradził sobie z poprowadzeniem fabuły opartej na dość mocno już wówczas oklepanych schematach.

Graficznie Wolverine to prawdziwa podróż przez wieki. Projekty postaci nie są tak uproszczone, ani tak kolorowe, czy raczej tak pastelowe, jak dziś. Na każdą z postaci składa się cała masa kresek, a ich twarze przeorane są całymi sieciami zmarszczek, dzięki czemu nie wyglądają jakby ostatnie dwa tygodnie spędziły na fotelu u kosmetyczki. Szczególnie widać to w przypadku Yukio, która mimo, że jest kobietą ma dosyć ostre rysy twarzy, przez co można podejrzewać, że kilka razy w życiu się uśmiechnęła. Przyznam, że mnie osobiście odpowiada taki styl. Styl, który stawiał na realizm i podkreślał "dorosłość" tych pozycji. Dziś już się tak nie rysuje. Z drugiej strony tła w tym komiksie praktycznie nie istnieją lub są bardzo uproszczone. Postaci wiszą gdzieś w kolorowych przestrzeniach. Widać jednak, że tłami nikt się specjalnie nie przejmował, bo zdarzają się plansze na których zrezygnowano z części kadrów i postaci zawisły, gdzieś w połowie drogi między komiksem, a naszym światem. Choć zdarzają się jednak wyjątki na przykład scena, gdy Logan jest opatrywany przez Yukio w swoim pokoju hotelowym. Świetnie oddano tam barwy neonów jakimi mieni się Tokio nocą. Bardzo podobało mi się też wdzianko od Miller'a w którym paradował Wolverine. Zwłaszcza w scenach gdy postać ta znajdowała się częściowo w cieniu.

Ciężko ocenia się tak stare dzieła. Z jednej strony dla współczesnego czytelnika może być to komiks ciężko strawny. Choćby dlatego, że każdy kolejny rozdział zaczyna się praktycznie tak samo, monologiem Logana w którym opisuje kim jest. Z drugiej jest to kawał historii komiksu i pierwsza opowieść o Rosomaku, którą warto znać. Odstraszać może też stosunkowo wysoka cena w stosunku do ilości stron, bo trzeba zaznaczyć, że jest to najcieńszy tom kolekcji. Osoby, które mają w planach zakup całej serii na pewno mają już ten komiks na swoich półkach, zaś osoby które z różnych powodów kupują tylko wybrane pozycje spokojnie mogą sobie ten tom odpuścić.

{ 3 komentarze Dołącz do dyskusji i podziel się swoją opinią }

  1. stare dzieło, ale jare; z całej WKKM z tych 5 tomów które mam, podobał mi się najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku komiks mnie trochę odrzucił z powodu swojego wieku. Jednak z każdą stroną podobał mi się coraz bardziej i mocno mnie wciągnął. Tylko przez cały komiks nie mogłem się pozbyć wrażenia, że równie dobrze mógłby opowiadać o nie superbohaterze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały komiks. Genialna klasyczna kreska, a nie jakieś komputerowe 3D. Jedna z perełek WKKM obok ,,Dark Phoenix", ,,Birth of Venom", ,,Kravens Last Hunt" i ,,Captain Britain A Crooked World". Zdecydowanie polecam.

    OdpowiedzUsuń

- Copyright © 2010-2014 Półka pełna komiksów - Ore no Imouto - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -