Z
Grimms Manga wiąże się pewien problem. Mianowicie nie do końca wiem, czy można go nazywać "pełnoprawną mangą". Z jednej strony autorka Kei Ishiyama urodziła się w Japonii, z drugiej komiks ten został pierwotnie wydany przez niemiecki oddział Tokyopop'u. Nie mniej jednak zbiór ten ma w tytule manga, a nie został wydany w Japonii pewnie jedynie dlatego, że
Baśnie... w Kraju Kwitnącej Wiśni są po prostu nieznane. Co więcej, autorzy oryginału byli przecież Niemcami, więc gdzie, jak nie w ojczyźnie Goethego, tytuł ten powinien najlepiej się sprzedać. Dla mnie osobiście nie ma to jednak większego znaczenia, bo nie jestem zwolennikiem "teorii stylu mangowego", dlatego w tym miejscu zakończę te dywagacje i przejdę do konkretów.
Kei Ishiyama bardzo umiejętnie wybrała opowiadania do swojego zbiorku. Obok kultowej, przemielonej wielokrotnie przez popkulturę
Królewny Śnieżki, mamy
Śpiewającego, skaczącego skowronka. Muszę się przyznać, że części z zamieszczonych w komiksie baśni wcześniej nie znałem. Wiedza na temat uniwersum Grimmów może się więc przydać podczas lektury. Nie tylko, aby wychwycić stopień zmian w oryginalnych historiach, ale także po to, aby znaleźć znane np.: z gier komputerowych tzw. easter eggs. W kilku opowiadaniach w tle rozgrywają się inne historie. Jedne łatwiej wychwycić, inne trudniej. Nie mniej jednak myślę, że europejczyk nie powinien mieć dużych problemów z ich wychwyceniem.
Od strony graficznej komiks prezentuje się rewelacyjnie. Dużo lepiej niż mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Każda z postaci jest inna. Księżniczki nie wymieniają się jedynie perukami, ale każda z nich posiada swój indywidualny styl. Wyjątkowo urzekła mnie uroda Śnieżki, której projekt zrywa z tym wykreowanym przez Disneya w filmie z 1937 roku. Podobały mi się również projekty baśniowych stworów. Jakoś dziwnie się zdarza, że kobiety mają problem z narysowaniem ich tak, aby rzeczywiście straszyły. W konsekwencji zamiast potwora wychodzi im trudna do zidentyfikowania zbieranina kresek. Na szczęście pani Ishiyamie udało się pójść na kompromis i stworzyła coś co dziecka specjalnie nie przestraszy, a i dorosłemu się spodoba. Żeby nie było za słodko w tej graficznej beczce miodu znalazła się i łyżka dziegciu. Momentami kuleje rozplanowanie akcji na planszach. Były momenty, gdy nie do końca wiedziałem w jakiej kolejności czytać kadry i dymki. Myślę, że niektóre strony lepiej było podzielić na dwie, albo nawet na trzy, aby uniknąć tego niepotrzebnego chaosu.
Polskie wydanie komiksu to znów średnia krajowa. Kilka kolorowych stron na początku każdego tomu i piktogramy z tyłu okładki ułatwiające identyfikację dla kogo jest ta historia przeznaczona. Choć myślę, że ograniczenie 10+ jest przesadzone. Oryginały są dużo straszniejsze i nikt się specjalnie nie obawia ich recytować dzieciakom, dlatego jestem zdania, że
Grimms Manga, jest świetne jako prezent dla dzieciaków dopiero uczących się czytać. Tym bardziej, że nie jest ono wyposażone w obwolutę, która mogłaby zastać przez dzieciaki skonsumowana. Jedyne do czego naprawdę mogę się przyczepić to sposób dzielenia wyrazów w niektórych dymkach. Zamiast myślnika zastosowano w nich wielokropek, co nieco utrudnia czytanie. Co ciekawe zdarza się to tylko w przypadku wypowiedzi potworów, więc widocznie edytor nie poradził sobie z zastosowaną czcionką.
Zabawa motywami znanymi z innych kultur jest dość często stosowanym motywem przez wielu artystów. Często jednak zdarza się, że zabiegi te skutkują tworem niezrozumiałym dla docelowego odbiorcy i śmiesznym dla znawcy oryginału. Na całe szczęście pani Kei Ishiyama wzorowo odrobiła lekcję.
Grimms Manga, czyta się świetnie i wierzę, że zachęci on wielu do zapoznania się z oryginałem.
Serdeczne podziękowania dla wydawnictwa Yumegari za udostępnienie komiksu do recenzji!
Zamieszczone w artykule grafiki pochodzą z facebooka polskiego wydawcy.