Napisane przez: Jarosław Przewoźniak 9 lip 2014

(Recenzja obejmuje 26 i 40 tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Wielu komiksiarzy z łezką w oku wspomina czasy kiedy to z kioskowych witryny spoglądali na nich prężący muskuły trykociarze. Mimo ich mnogości fani przy każdej nadarzającej się okazji żądali coraz więcej i więcej. Niestety, jedno wydawnictwo nie miało dość sił, aby wszystkim dogodzić. Sytuacja ta spowodowała, że wiele tytułów zyskało miano świętego Graala. Komiksów które być może TM-Semic kiedyś wyda. Nadzieje czytelników zniknęły jednak w momencie, gdy wydawnictwo upadło. Zapewne właśnie wtedy wielu z nich pogodziło się z myślą, że owe przesławne komiksy nigdy już na ich półce nie zagoszczą. Stało się jednak inaczej. 



Opracowana przez Marvela koncepcja jednego uniwersum w którym żyją wszyscy wymyśleni przez to wydawnictwo bohaterowie, dała jego twórcom możliwość "wymieniania się" postaciami pomiędzy seriami. Zjawisko to nasiliło się w latach '60 i '70 XX wieku, kiedy to Stan Lee zasiedlił Nowy York całą hordą nowych superherosów i ich przeciwników. Nic więc dziwnego, że włodarze Domu Pomysłów wpadli (wreszcie) na pomysł stworzenia superprzygody ze wszystkimi superherosami i superłotrami. Decyzja ta splotła się z propozycją firmy Mattel, która chciała wyprodukować serię figurek z bohaterami Marvela. Postawiła jednak pewien warunek. Wszystkie postaci, występujące w nowej historii muszą przejść w niej jakąś spektakularną przemianę tak, aby ich popularność maksymalnie wzrosła. Wszystko to zadziałało jak woda na młyn wyobraźni Jima Shootera ówczesnego redaktora naczelnego Marvela, który stworzył jeden z pierwszych komiksowych eventów. 

Akcja Tajnych Wojen rozpoczyna się w momencie, gdy grupa 19 superbohaterów (i jeden smok) została przetransportowana w nieznany rejon wszechświata. Sprawcą całego tego zamieszania okazała się być istota z innego wymiaru, nazwana przez Galactusa, Beyonderem. Beyondera zainteresowała tocząca się na Ziemi nieustająca walka dobra ze złem i postanowił zbadać jej naturę. W tym celu stworzył on nową planetę na którą oprócz herosów sprowadził 13 superłotów oraz Magneto (który został zaliczony do dobrych). Zwycięzca tego ostatecznego starcia miał prawo do dowolnego życzenia, które miał spełnić Beyonder, a należy tu nadmienić, że mógł on wszystko. 

Wydawać by się mogło, że tak duża ilość postaci może stanowić dla twórców dość istotny problem. Nic bardziej mylnego. Każdy z bohaterów dostał swoje pięć minut. Oczywiście tylko części z nich przypadły w udziale role główne. Część musiała zadowolić się rolami drugo-, a nawet trzecioplanowymi. Najgorsza rola przypadła jednak X-Men. Przez pierwszą część komiksu miałem wrażenie, że wyzwanie Beyondera przerosło mutantów. Miotali się oni, nie wiedząc po której ze stron się opowiedzieć. Czy trzymać z dobrymi, czy z Magneto, a może stać się trzecią, niezależną siłą będącą przeciwwagą dla homo sapiens. Najśmieszniejsze jest to, że czytelnik i tak nie odczuje, że obecność homo superior może przechylić szalę zwycięstwa na którąś ze stron, bo pomimo przewagi liczebnej przegrywali oni kolejne starcia z teoretycznie słabszymi przeciwnikami (np. z Wasp). W ogóle komiks obfituje w pojedynki. Nic dziwnego w końcu opowiada on o wojnie. Autorzy zapomnieli jednak, że polega ona nie tylko na walce, ale przede wszystkim na planowaniu. Zamiast tego bohaterowie niczym dziesięciolatki grające w WoWa co chwilę robią rajdy na bazę przeciwnika. Tak naprawdę jedynie Galactus i Doom przemyśleli to w jaki sposób chcą zwyciężyć w grze Beyondera.

Graficznie Tajne Wojny to kawał dobrej roboty. Bitewny Świat wygląda dostatecznie obco. Każdy rejon, który jest częścią jednej ze zniszczonych przez Beyondera planet diametralnie różni się od pozostałych. Także pozostawione przez obce rasy technologie oraz miasta nie przypominają niczego co widzieliśmy na Ziemi. Najwięcej trudności nastręczała jednak rysownikom Mike'owi Zeck'owi i Bobowi Laytonowi różnorodność występujących postaci. Każda z nich jest inna (no może poza członkami grupy rozbiórkowej), przez co należało nauczyć się rysowania każdej z nich. Niby to oczywiste, jednak wielu ten fakt umyka. Dodam jeszcze, że w komiksie pojawia się kilka postaci, dla których był to debiut w marvelowskim uniwersum.

Ocenianie starych komiksów (ale nie tylko) zawsze jest trudne. Coś co było dobre trzydzieści lat temu nie musi być dobre dziś. Tajne Wojny nie są w tej materii wyjątkiem. Występujący w nich superbohaterowie są wręcz do obrzydzenia honorowi, czego przykładem jest scena z ósmego zeszytu w której Kapitan Marvel przeprasza za to, że założyła nelsona rannemu Molecule Manowi. Problemem jest też długość serii, która jest po brzegi wypełniona nic nie wnoszącymi dialogami i potyczkami. Jak pisałem wcześniej podczas trwania wojny w życiu każdej z występujących postaci miały nastąpić jakieś spektakularne zmiany. Niestety często były one na tyle krótkotrwałe, że zdążyły się zdezaktualizować zanim czytelnik poznał ich źródło (akcja serii komiksowych wydawanych równolegle z Tajnymi Wojnami działa się po wydarzeniach, w niej opisanych). Mimo tych wszystkich wad fani Marvela komiks ten znać powinni, bo jest on pierwowzorem wszystkich późniejszych komiksowych eventów. Pozostali mogą go przeczytać jeżeli chcą się trochę pośmiać, gdyż seria ta dziś już raczej śmieszy niż wzrusza.


Dodaj komentarz:

Subskrybuj post | Subskrybuj komentarz

- Copyright © 2010-2014 Półka pełna komiksów - Ore no Imouto - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -