Archive for grudnia 2012
#105 Rok wielkich sportowych nadziei, czyli mangowe podsumowanie 2012 roku
Rok 2012 zapisze się w historii naszego kraju, jako rok w którym większość naszych obywateli poczuła prawdziwą dumę z tego, że są Polakami. Wszystko to za sprawą rozgrywanych w Polsce i na Ukrainie piłkarskich mistrzostw Europy. Nie, nie byliśmy dumni z naszej reprezentacji, o której grze chcielibyśmy zapomnieć, ani z TVP, która, chyba jako jedyna telewizja na świecie, nie transmitowała ceremonii zamknięcia turnieju. Byliśmy dumni z nas wszystkich, tych którzy poderwali się do zrywu narodowego, niespotykanego od czasów marszów przeciw komunie. Cóż z tego, że drogi dziurawe, a stadiony nie do końca funkcjonalne, ważne, że kibice, którzy zwykle, są postrzegani negatywnie, tym razem stanęli na wysokości zadania i przystroili nasz kraj w biało-czerwone barwy, nawet na czas, gdy nasza reprezentacja już dawno odpadła, czym zadziwiliśmy Europę, bo przecież na Olimpiadzie damy czadu. Prawda? Nieprawda! Były to najgorsze Igrzyska w naszym wykonaniu od 1956 roku. Mnie osobiście najbardziej boli, że zawiedli siatkarze, nasza największa medalowa nadzieja. Na szczęście przyszła zima w której Kamil Stoch... musi szukać formy już po pierwszych konkursach skoków.
Jak widać nasi sportowi działacze mają spore pole do popisu, jeżeli chodzi o postanowienia noworoczne. Na szczęście nasi rodzimi wydawcy mang, będą żegnać kończący się rok w kompletnie innych nastrojach, ponieważ zanotowali oni chyba najlepszy rok w historii. Rok, który stanął nam pod znakiem całej masy różnorakich nowości, których w kwietniu spodziewałem się maksymalnie ośmiu, a było ich (jeżeli dobrze policzyłem), aż siedemnaście (!). Najwięcej, bo aż cztery, zgotowało nam Waneko (Batlle Royale, Walcome to NHK, Pandora Hearts i Kagen no Tsuki), dalej solidarnie po trzy nowości wydali JPF (Resident Evil: Marhawa Desire, Klan Poe i Soul Eater), Studio JG (Demon Maiden Zekuro, Vassalord, Stigmata) i Kotori (Keep Out, Beautiful Days i Neo Arkadia). Dwa tytuły sprowadziło na nasz rynek Yumegari (Carciphona i Grimms Manga). Tylko jedną nowość zaproponowało nam Hanami (Nawiedzony Dom). Do tego doszedł jeszcze Spalony Różaniec od Edytora-Drukarni-Wydawnictwa (wiem pokręcona nazwa). Oczywiście dla zachowania równowagi część serii się zakończyła lub czeka na to, aż ciąg dalszy zostanie narysowany (Highschool of the dead). Takich serii było dziesięć. Mieliśmy również jedno wznowienie (D.N.Angel, od JPF-u), choć mówiło się o dwóch. W 2012 upadło jedno wydawnictwo, Omikami, co jednak jest nie wielką stratą, gdyż nie zdążyli oni niczego wydać. Co więcej, ich miejsce szybko zajęło Kotori, które śmiało można nazwać duchowym spadkobiercą Omikami. W czerwcu, prace rozpoczęło jeszcze jedno nowe wydawnictwo, Yumegari i już zelektryzowało fandom zapowiedzią wydania w 2013 roku manhwy The Breaker. Jakby tego było mało, mieliśmy w mijającym roku w Polsce, aż dwie (!) światowe premiery. Pierwsza odbyła się 8 czerwca i była to premiera komiksu Resident Evil: Marhawa Desire, druga miała miejsce 2 listopada, kiedy to świat po raz pierwszy ujrzał 13 tom Neon Genesis Evangelion. Za oba te wydarzenia odpowiadał JPF. Mieliśmy również kolejną małą mangową aferę, a to za sprawą dziennikarki Przewodnika Katolickiego, która próbowała przekonać świat, w bardzo nierzetelnym artykule, podkreślmy, że konwenty to jedna wielka wylęgarnia wszelkiego zła i szatana. Na domiar złego konflikt pana Yukito Kishiro z japońskim wydawnictwem Shueisha znalazł wreszcie, w 2012 roku, swoje rozwiązanie. To na minus, bo postanowienia "pojednania" doprowadził do tego, że cały świat może kupować serię Battle Angel Alitę (GUNNM) tylko i wyłącznie z drugiej ręki, a nie bezpośrednio od wydawców.
#104 Manga nad Wisłą #12
Koniec roku zbliża się wielkimi krokami i lada dzień zostaniemy zasypani całą masą wszelkiego rodzaju podsumowań. Także i ja, jak co roku, zamierzam opublikować takowe (a co!). Wcześniej jednak szybki przegląd zapowiedzi i premier listopada i grudnia 2012 roku. Roku, który, pomimo zapowiedzi niektórych, nie zakończył naszej egzystencji, albo chociaż naszej cywilizacji i, ku mojej rozpaczy, nie rozpoczął postapokalipsy.
Listopad 2012

#103 Marvel znów w polskich kioskach!!! Recenzja The Amazing Spider-man: Powrót do domu.
(recenzja obejmuje pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)
Spider-man zawsze był postacią której się nie układało, a to problemy w szkole, a to kolejna kłótnia z dziewczyną. Atak jakiegoś super łotra, który, ot dla zabawy, postanowił zniszczyć pół miasta lub, jak już trafia mu się jakiś dzień wolny, to, jak na złość, przypomina sobie o nim pewien wesołek z Daily Bugle, który każdą bohaterską akcję Pająka przemianuje na, co najmniej, atak terrorystyczny. Cały ten natłok wydarzeń sprawił, że Peter dość daleko oddalił się od tego co go ukształtowało. Ten stan rzeczy postanowił zmienić J. Michael Starczynski, scenarzysta, który ponownie umieścił Parkera w szkole. Tym razem jednak nie w roli ucznia, ale nauczyciela, który będzie starał się pomagać dzieciakom, które przeżywają ciężkie chwile w ogólniaku. Powiedzmy sobie szczerze, w tamtych czasach nikt z nas nie lubił ludzi wymykających się z ogólnie przyjętych ram. Zezowatych, garbatych, pryszczatych, czy tych pogryzionych przez radioaktywne robale. Nie lubiliśmy zwłaszcza kujonów, pupilków nauczycieli, którzy jak na złość postanowili nie brać udziału w zawodach, w których wygrywa ten, który wymyśli i wprowadzi w życie jak najidiotyczniejszą zabawę. Cóż, nie oszukujmy się, to właśnie mózgowcy, za kilka lat, zostaną szefami idiotów. Jadnak najpierw trzeba przeżyć szkołę, co nie dla wszystkich jest takie łatwe. Szkoła do której uczęszczał kiedyś Peter, dobre czasy ma już za sobą. Odpadający tynk, odsłania gołe ściany, które momentalnie są zamalowywane przez bandy grafficiarzy, a zła sława szkoły tylko pogłębiła różnice pomiędzy uczniami. Nowy nauczyciel szybko odkrywa, że bezpośrednia interwencja, nie jest dobrym pomysłem i bardziej szkodzi niż pomaga, ale od czego ma się wybitny umysł z którym mogliby konkurować jedynie Tony Stark, Reed Richards, czy Bruce Banner. Oczywiście historia o superbohaterach nie może składać się wyłącznie ze szkolnych problemów, musi również, jeśli nie przede wszystkim, zawierać w swojej fabule jakiegoś super-świra dybiącego na życie głównego bohatera. Tutaj Starczynski cofnął się tak daleko jak tylko się dało. Do radioaktywnego pająka. Nie, Spider-man nie będzie walczył z wskrzeszonym, super obrzydliwym, radioaktywnym pająkiem, ale z gościem, który chciałby moc tego pająka przejąć. Pojedynek z Morlunem stanowi jakieś 40% opowieści i przyznam, że gdy pierwszy raz przeczytałem tę historię trochę mi to przeszkadzało. Kilkugodzinna klepanka non-stop wydawała mi się zbyt mocno przesadzona, nawet jak na standardy superbohaterskie. Po ponownym przeczytaniu zmieniłem nieco zdanie. Dokładniejsze wczytanie się w historię pozwoliło mi dostrzec, że scenariusz tej walki jest dokładnie rozplanowany. Spider bije się mimo, że jego szanse na zwycięstwo wynoszą zero. Robi to jednak, bo musi, bo właśnie to idzie w parze z wielką odpowiedzialnością. Ciężko to odnieść do rzeczywistości, ale sprawia to, że do definicji superherosa możemy dopisać, że NAPRAWDĘ walczy do końca.