Napisane przez: Jarosław Przewoźniak 24 kwi 2013

(Recenzja obejmuje szósty tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela)

Wczoraj obchodziliśmy światowy dzień książki. Jak zwykle przy tej tej okazji "uświadamiano" nam, jacy to jesteśmy ułomni jeżeli chodzi o czytanie. Ponad 60% naszych rodaków deklaruje, że nie czyta nic, a przecież na początku wieku zakładano, że za dziesięć lat każdy gimnazjalista, będzie czytał powieści obrazkowe. Tak się niestety nie stało. Statystyk dotyczących czytania samych komiksów, nikt nie prowadzi, jednak powszechnie uważa się, że tylko około 10.000 naszych rodaków regularnie kupuje komiksy. Oznacza to, że czytelnictwo kolorowych zeszytów w Polsce wynosi mniej więcej 0,03%. Czy w takim kraju jest w ogóle możliwe ponowne wydanie tego samego tytułu? Okazuje się, że tak i to dwa razy.

Historia X-men, jako komiksu jest dość burzliwa. Jego pomysłodawcami były dwie legendy Marvela: Stan Lee i Jack Kirby. Ich kolejne dziecko zadebiutowało we wrześniu 1963. Tytuł ten się jednak nie przyjął i po siedmiu latach i sześćdziesięciu sześciu zeszytach serię zawieszono. Jednak z racji tego, że za jej powstanie odpowiadał Stan Lee, włodarze Domu Pomysłów nie bardzo chcieli go usuwać z listy publikacji. Tak więc wymyślili, że najlepiej będzie wydawać serię od początku. Doprowadziło to do tego, że zeszyty z numerami od 67 do 93 były jedynie przedrukami. Sytuacja ta zmieniła się w 1975 roku, kiedy to na łamach nowego miesięcznika Giant-size X-men zadebiutowała nowa grupa mutantów, która miała w swoim składzie między innymi Wolverine'a i Storm. Jednak prawdziwa rewolucja przyszła nieco później wraz z przejęciem głównego tytułu przez Chris'a Clermont'a. Człowiek ten, jako pierwszy zrezygnował z epizodyczności prowadzonej przez siebie serii. Od teraz dana przygoda miała trwać nawet po trzydzieści zeszytów. W tamtych czasach nikt tego nie próbował. Nawet dziś pojedyncze przygody (nie licząc mini serii i eventów) trwają maksymalnie pięć zeszytów. Pomysł jednak zaskoczył. Co więcej, spowodował prawdziwy wysyp serii z mutantami w roli głównej powodując, że dziś przygody X-men możemy śledzić, aż w dziesięciu tytułach. Co robi z nich najbardziej zapracowanych superbohaterów w historii.

Zacznijmy jednak od początku, bo prawdziwa moda na mutantów rozpoczęła od wydania sagi o Feniksie. Wszystko rozpoczęło się gdy nieekranowany kadłub wahadłowca, którym X-men udali się na misję w kosmosie, przyjął na siebie zbyt dużą dawkę promieniowania słonecznego. Aby ochronić swoich przyjaciół Jean Gray rozpostarła wokół jednostki potężną, telekinetyczną barierę. Wysiłek jaki w to włożyła kosztował ją życie. Jednak, aby pozbyć się któregoś z bohaterów Marvel'a trzeba czegoś więcej, niż tylko go uśmiercić. Marvel Girl powraca, tym razem jako Phoenix, istota obdarzona niemal boską mocą. Akcja szóstego tomu Wielkiej Kolekcji... rozpoczyna się jednak nieco później. Jean Gray od jakiegoś czasu nawiedzają niepokojące wizje. Podczas ich trwania, nasza bohaterka, staje się swoją XVIII wieczną przodkinią, należącą do, istniejącego również dziś, Hellfire Club'u. Mary są coraz wyraźniejsze i za każdym razem dłuższe. Nie to jest jednak teraz najważniejsze, gdyż superkomputer Cerebro, którego rolą jest wykrywanie mutantów, namierza dwójkę potencjalnych kandydatów na nowych członków drużyny. Profesor Xavier wysyła swoich podopiecznych z misją zbadania jednego z tych sygnałów, sam zaś, wraz z Colossusem, Storm i Wolverine'em leci sprawdzić drugi trop. Na miejscu okazuje się, że źródłem sygnału jest trzynastoletnia Kitty Pride, którą interesuje się również Biała Królowa, Emma Frost.

Tak drodzy czytelnicy, jeżeli zastanawialiście się dlaczego Kitty tak bardzo nienawidziła Emmę w Obdarowanych, to wreszcie macie okazję się tego dowiedzieć. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że historia Mrocznej Phoenix jest dobrze znana większości polskich czytelników, bo została ona już wcześniej wydana i to dwukrotnie (przez Tm-Semic i Mandragorę). Należy jednak mieć na uwadze również fakt, że dla części czytelników, tych których zauroczyły ostatnie kinowe ekranizacje, Wielka Kolekcja... jest pierwszym kontaktem z komiksowymi przygodami superbohaterów ze stajni Marvela. Osoby te mogą odczuć pewną konsternację. W drugim tomie zapoznali się ze streszczeniem opowieści którą w całości otrzymali w tomie szóstym, oznacza, że to, że wydawca potraktował ich dość mocnym spoilerem  Rzecz jasna rozumiem, że ze względów marketingowych Hachette wypuściło najpierw te komiksy które najbardziej odpowiadałyby współczesnemu czytelnikowi, czyli te stosunkowo najmłodsze. Niestety w tym przypadku nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wydawca pociął historię, a poszczególne kawałki pomieszał i zaczął wydawać w losowej kolejności. Ktoś może napisać "ok, ale podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Spidermana". Cóż, nie do końca, gdyż Powrót do domu i Narodziny Venoma łączyła jedynie postać Pająka. Natomiast w tym przypadku mamy do czynienia z historiami w dużo większym stopniu ze sobą powiązanymi. 

Mroczna Phoenix jest komiksem starym. Do niedawna sądziłem, że większość dzisiejszych czytelników kreci nosem na staroświecką kreskę, jednak po przeczytaniu kilku opinii na temat Extremis okazało się, że nie miałem racji. Dziś dochodzę do wniosku, że obozy przeciwników i zwolenników klasycznej kreski mogą być liczebnie zbliżone. Jeżeli mam rację to na pewno wielu się ucieszy, bo omawiany tu komiks jest na bank rysowany wyłącznie przy pomocy narzędzi analogowych. Przyznam, że jak byłem dzieciakiem to bardzo mi imponowali ludzie tworzący w tym stylu. Narysować postać w sposób realistyczny jest na pewno o wiele trudniej niż w stylu uproszczonym, a trzydzieści lat temu dominował ten pierwszy. Wielu czytelników kręci również nosem na tłumaczenie nazw własnych. Osobiście zgadzam się z tą opinią, jednak dopuszczam pewien wyjątek. Mianowicie uważam, że gdy imię postaci jest zbliżone zarówno fonetycznie jak i znaczeniowo do swojego polskiego odpowiednika to warto je przetłumaczyć, tym bardziej, że większość czytelników i tak będzie czytało Phoenix, jako Feniks, a "Fineks". Nie chcę zostać tutaj źle zrozumiany, nie uważam, że pozostawienie nazw w oryginale jest złym posunięciem, po prostu jestem mniej konserwatywny, niż większość czytelników. 

Przyjrzyjmy się jeszcze pokrótce najnowszemu polskiemu wydaniu. W poprzedniej recenzji pisałem, że zostałem pozytywnie zaskoczony faktem, że w dodatkach nie powtórzono informacji z wcześniejszych tomów. Tym razem niestety tak się stało. Osobiście spodziewałem się większej ilości informacji o Phoenix, który nie dawno przecież znów mocno zamieszał w uniwersum Marvela. Zamiast tego znów dostaliśmy info o tym, że najpierw była jedna drużyna mutantów, a potem druga, która w swoim debiucie ratowała tą pierwszą. Bez sensu. Także sylwetki twórców zostały napisane trochę po łebkach skupiając się jedynie na współpracy obu panów. Na całe szczęście pozostawiono wysoki poziom druku, bo jakby jeszcze mi zaczęły wypadać kartki podczas lektury to zrobiłbym komuś krzywdę.

Mroczna Phoenix to kawał komiksowej historii. Choć denerwować może nieco sposób narracji. Nie wszystko co się w nim dzieje jest narysowane, część wydarzeń jest opisana przez co szósty tom WKKM miejscami przypomina książkę z obrazkami, a nie komiks. Specyficzne są również niektóre dialogi. Niemniej jednak, pomimo upływu lat opowieść ta nie straciła wiele i nadal świetnie się ją czyta. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji, to zapoznajcie się z tą historią, bo naprawdę warto ją znać.

{ 2 komentarze Dołącz do dyskusji i podziel się swoją opinią }

  1. Serio fabuła i rysunki po 6? W skali do 10, jak mniemam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W skali szkolnej :). Jak podkreślało wielu przede mną, recenzja to subiektywna ocena recenzenta. Możesz się z nią zgadzać lub nie. W mojej opinii w tych dwóch elementach w komiksie nie ma żadnych luk :). Jeżeli uważasz inaczej zapraszam do dyskusji :).

      Usuń

- Copyright © 2010-2014 Półka pełna komiksów - Ore no Imouto - Powered by Blogger - Designed by Johanes Djogan -